"BRUCE" - biografia Bruce'a Springsteena - fragment II
Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu biografii Bruce'a Springsteena zatytułowanej "BRUCE", która w Polsce ukaże się nakładem wydawnictwa In Rock.
"BRUCE" - biografia Bruce'a Springsteena - fragment II
Bruce wspomina dom swoich dziadków jako miejsce obce i surowe, a popękane ściany tylko przydawały mu dodatkowo niedobrych wspomnień, poczucia pustki i żalu. Ich zmarła tragicznie córka była tu wciąż obecna – mówi. – Jej portrety wisiały na głównej ścianie pokoju, w samym środku. Fred i Alice niemal przymusowo zabierali każdego gościa na cmentarz St. Rose of Lima, gdzie co tydzień symbolicznie dotykali nagrobka swej córeczki, wyrywali chwasty i trawę spod kamiennej płyty. Ten cmentarz – opowiada Ginny – był naszym placem zabaw. Cały czas tam przesiadywaliśmy. Śmierć była częstym gościem w okolicy, w której mieszkało wielu starszych ludzi. Wiele razy czuwaliśmy wspólnie przy zwłokach – wspomina Bruce. – Tak więc do widoku martwego człowieka można było się przyzwyczaić...
Śmierć to jedno – ale dla Alice, wychowanej w tradycyjnym obrządku katolickim, pełnym przesądów i innych „zagrożeń”, jeszcze trudniejszy do przezwyciężenia wydawał się strach przed wiecznym potępieniem. Dla Alice błyskawice i grzmoty były oczywistym znakiem obecności Szatana, nic więc dziwnego, że każda burza wywoływała u niej paniczny strach. W ciągu kilku sekund była w stanie zgarnąć swoją „gromadkę” i popędzić z nią na drugi koniec ulicy, do domu siostry, która – na wypadek podobnych klęsk żywiołowych – trzymała w gotowości zapas butelek z wodą święconą. Ludzie obejmowali się w strachu – wspomina Bruce. –To właściwie graniczyło z histerią.
Gdy Fred pod koniec lat 50. stracił – na skutek poważnego ataku serca – władzę w lewej ręce, wciągnął małego Bruce’a w proceder odzyskiwania części zamiennych ze starych radioodbiorników, wyrzucanych na śmieci przez okolicznych mieszkańców. Spędzany wspólnie czas pogłębił wzajemną więź i pomógł oswoić chłopca z ekscentrycznym rytmem, w jakim funkcjonował dom jego dziadka. O ile więc praca Adele w roli sekretarki pozwalała jej na uporządkowany tryb życia, o tyle reszta rodziny – włącznie z Dougiem, zmagającym się od lat z brakiem ciągłości zatrudnienia i nieregularnością pracy chałupniczej, z trudem wiążącym koniec z końcem – wskazaniami zegarków nie przejmowała się w ogóle. Nie było żadnych zasad – mówi Bruce. – Szczerze mówiąc, żyłem wtedy tak, jak żadne inne znane mi dziecko. Gdy miał cztery lata, mógł robić co chciał do późna w nocy. Wychodził z łóżka, kręcił się po dużym pokoju, przeglądał ilustrowane książki, bawił się zabawkami czy w końcu gapił się w telewizor. O wpół do czwartej nad ranem wszyscy oczywiście spali, a ja oglądałem zakończenie programu TV i słuchałem amerykańskiego hymnu. A potem wpatrywałem się w obraz kontrolny. I mówimy tu o dziecku w wieku przedszkolnym! Wiele lat później, już po ukończeniu szkoły i rozpoczęciu działalności profesjonalnego muzyka (czyli graniu do białego rana), Bruce doznał objawienia: Wówczas zacząłem żyć tak, jak wtedy, gdy miałem pięć lat. Pomyślałem: „Hej, cała ta moja edukacja była jednym wielkim błędem!”. Znów funkcjonowałem tak jak tamten mały Bruce. Było to oczywiście postawienie wszystkiego do góry nogami, ale tak się jakoś złożyło...