"BRUCE" - biografia Bruce'a Springsteena - fragment III

Kat.: Wiadomości Utw.: 15.02.2014 Wojciech Markos Markiewicz E-mail

Trzy złote medale polskich sportowców na Olimpiadzie Soczi 2014, a u nas, dla podtrzymania dobrego nastroju, już trzeci fragment biografii "BRUCE". Książka ukaże się nakładem wydawnictwa IN ROCK w marcu 2015 r.

"BRUCE" - biografia Bruce'a Springsteena - fragment III

Bruce'owi najbardziej utkwił w pamięci wygląd tego faceta. Każdy jego krok, gest, uśmiech i spojrzenie odróżniały go od tego, z czym zwykło się utożsamiać „współczesną” (lub raczej „ówczesną”) Amerykę. Mówi się, że dzieciaki chcą tylko wkurzać wszystkich dookoła. I to właśnie się działo. Wyglądało to trochę jak rozwalanie domu w drobny mak, a potem stawianie go od nowa, według własnych marzeń i wyobrażeń. Ten człowiek to właśnie robił…

Mowa oczywiście o Elvisie Presleyu – Bruce przedstawił tu swój punkt widzenia AD 1957, z perspektywy dywanu w salonie rodzinnego domu i małego, czarno-białego telewizora. Jak sam wspomina, miał wówczas lat osiem i nie spodziewał się niczego podobnego, ponieważ jego ówczesne skojarzenia z programem „Ed Sullivan Show” obracały się wokół występujących tam komików, żonglerów i im podobnych artystów, którzy królowali w tym coniedzielnym wieczornym programie telewizji CBS7. Regularnie oglądała go Adele, która – jak się z czasem okazało – była w jakiś sposób wielbicielką Presleya: W tamtych czasach zawsze tańczyliśmy, gdy Elvis pojawiał się w radiu czy telewizji. I nic nie mogło już stanąć już na przeszkodzie temu, by ekscytująca i zbuntowana postać Presleya wpasowała się w najgłębsze zakamarki świadomości małego Bruce'a, pozostając tam po wsze czasy. Był zapowiedzią „nowego człowieka” – wspomina. – Jego nadejście zmieniło ówczesny system pojmowania wszystkiego – kwestii rasowych, seksu, pojmowania płci, wyglądu zewnętrznego, sposobu ubierania się. To był jeden wielki skandal – coś fantastycznego!

A jednocześnie pierwszy sygnał, że można być kimś innym. I że ta inność, którą czułeś w sobie, niekoniecznie musi być obciążeniem – czymś niewłaściwym, złym lub niestosownym. Nagle okazywało się, że ta inność czy indywidualność to twój własny styl! Oczywiście takie przesłanie idealnie trafiało do chłopaka, który miał już za sobą doświadczenie wyobcowania, wynikające z porównania standardów życia własnej rodziny i rodzin rówieśników. Co więcej, Elvis dodatkowo „informował” wszystkich, że nie zamierza reagować na żadne zażalenia czy skargi ze strony tzw. szerokiej publiczności.

Dzięki tej bezkompromisowości czy wręcz bezczelności zyskał ogromny i niepodważany przez nikogo autorytet – mówi Bruce. – Dodatkowo robił to wszystko z beztroską godną największych urwisów. Wyglądał tak, jakby sprawiało mu to wielką radość – niczym dziecko wciągnięte do wspólnej zabawy. Jeden wielki ubaw… Wyobraźmy więc sobie, że nagle odrzucamy całą naszą świadomość niczym wielki, ciężki koc. A co dzieje się, jeśli odrzucamy ją na całe dwie czy trzy minuty, już jako wykonawca na scenie? Tego rodzaju olśnienie było jak klucz, który otwierał wyobraźnię, serce i duszę.

Muzyka zawsze przemawiała do serca Bruce'a, czy to płynąc z głośnika radioodbiornika, który Adele stawiała na kuchennej lodówce, czy to wybrzmiewając ze starego pianina w salonie ciotki Dory. Jak sama wspomina: Wbiegał często do pokoju i od razu kładł ręce na klawiaturze. Ale gdy po raz pierwszy zobaczył Elvisa, z miejsca poprosił matkę o gitarę. Adele przypadła do gustu wizja syna muzykanta, więc już po kilku dniach wspólnie zmierzali do sklepu Mike'a Diehla, gdzie na raty nabyli małą akustyczną gitarę. Bruce aż drżał z podniecenia, a Adele umówiła się przy okazji z właścicielem sklepu na lekcje gry na instrumencie. Bardzo formalny sposób prowadzenia tych zajęć – z dużą dawką teorii, informacji o skalach, akordach i kompozycjach – okazał się jednak nieodpowiedni dla ośmiolatka. Jak Bruce wyznał po latach Steve'owi Van Zandtowi, poddanie się kolejnemu „reżimowi” było ostatnią rzeczą, na jaką wówczas miał ochotę. „Tu i teraz” chciałem tylko robić jak najwięcej hałasu. I tyle. Utknął więc na razie w pułapce między własną frustracją a niemożnością wydobycia z instrumentu dźwięków choćby z grubsza przypominających muzykę. Zainteresowanie nim znikło więc równie szybko, jak się pojawiło. Gitarę udało się zwrócić do sklepu pana Diehla i wyglądało na to, że temat został zamknięty raz na zawsze.

Ale uszy Bruce'a były już szeroko otwarte. Łatwo było się wówczas zakochać w nowej muzyce, tym bardziej, że sympatią darzyła ją również Adele – w szczególności piosenki i melodie, do których można było zatańczyć.

Odsłony: 2890