„Highway Patrolman” z płyty Nebraska
Highway Patrolman (Fot. Paweł Rost)
Więzy krwi. Łaska albo trauma. Niezależnie od punktu widzenia i własnych doświadczeń tkwimy w rodzinnych układach. Jedni na manowcach, inni są ich osią, wytwarzając z mozołem grawitację do utrzymania wokół siebie bliskich.
Naszą własną, pokraczną wersję pępowiny. Robimy to niezdarnie i na oślep, a obok mamy tysiące podobnych przykładów. Każdy obciążony tym samym grzechem dobrych chęci. Jednym się udaje, innym nie. Najdziwniejszy jest jednak status tzw. „czarnych owiec”.
Choć w historii Joe i Franka nie ma perspektywy rodzica ona mnie szczególnie interesuje. Co czuje człowiek obserwujący przewracające się kostki domina, których nie powstrzymał na czas, a może sam wprawił w ruch? Problem stary jak ludzkość. To samo czuł pewnie Adam patrząc na swoich synów. Słysząc za sobą trzask niebiańskich bram myślał zapewne: „Zbudujemy własny, lepszy raj”. W jego plany wplątał się Bóg, nasze komplikują: czas, pieniądze, system, technologia i wszystko inne na co można zrzucić winę. Co pozostaje? Samotność albo wiara w to, że jednak się uda. Pocieszmy się tym, że nawet Świętą Rodzinę trudno nazwać idealnym układem, jeśli oceniać relacje pomiędzy Marią, Józefem i Jezusem z czysto ludzkiej perspektywy.
Słuchając opowieść Joe Robertsa spinam ją z inną, bardziej swojską rodzinną historią. Arek Zawiliński podsłuchał ją i spisał w piosence „PKS Song”. Obie tworzą dla mnie całość. Jakby Arek dopisał do springsteenowego wątku dalszy ciąg. Czas i codzienność rozluźniają ciasne kiedyś więzi, emocje stygną, pozostaje obowiązek. Tak mogłaby się skończyć historia Franka i Joe. W zasadzie byłby to smutny happy and, ale jest jeszcze inna braterska opowieść. Alvin Straight i jego odyseja po odkupienie grzechów. Może nie wszystko stracone.
Policjant z autostrady (Przekład: Robert Szewczyk)
Nazywam się Joe Roberts, pracuję w stanowej policji
Jestem sierżantem z posterunku 8, w Perrineville
Zawsze uczciwie pracowałem, co do joty
A mój brat nazywa się Franky i niezłe z niego ziółko
Jeszcze jak my byli młodzi, już pokazywał rogi
Nieraz dostawałem na radio sygnał, że Franky znów się w coś wplątał w mieście
Gdyby to był ktoś inny, to bym go od razu wziął na dołek
Ale kiedy to twój brat... czasem patrzysz w inną stronę
Ja i Franky, popijamy ze śmiechem
To mój brat, on i ja - jedna krew
Na zmianę tańczymy z Marią
a kapela wciąż gra "Night of the Johnstown Flood"
Łapię go, kiedy zbacza z drogi, każdy brat tak by zrobił
Jak się ktoś odwraca od rodziny, to nie wart funta kłaków.
Franki poszedł w kamasze, w 1965
a ja dostałem odroczenie jako rolnik
Osiadłem, ożeniłem się z Marią
Ale te ceny pszenicy leciały na dno, rozbój w biały dzień
Franky wrócił w 1968, a ja... ja wziąłem tą robotę
Ja i Franky, popijamy ze śmiechem
To mój brat, on i ja - jedna krew
Na zmianę tańczymy z Marią
a kapela wciąż gra "Night of the Johnstown Flood"
Łapię go, kiedy zbacza z drogi, mówię mu żeby uważał
Jak się ktoś odwraca od rodziny, to ja bym mu ręki nie podał
To był taki zwyczajny wieczór, gdzieś przed dziewiątą dostałem sygnał przez radio
Że w zajeździe przy trasie na Michigan była burda
Kiepsko to wyglądało, jakiś chłopak leżał na podłodze z rozwaloną głową
A przy stoliku dziewczyna płakała, wszyscy mówili, że to Franka sprawka
Wskoczyłem do wozu, włączyłem koguta
A gnałem chyba ze 110 przez hrabstwo tej nocy
Na skrzyżowaniu przy banku Willow
Zobaczyłem Franka za kółkiem buicka na numerach z Ohio
Ścigałem go po tych drogach aż pod samą kanadyjską granicę
Wtedy stanąłem na poboczu, a jego tylne światła niknęły w dali