„Wild Billy's Circus Story” z płyty The Wild, the Innocent, and the E Street Shuffle

Utw.: 26.06.2020 Paweł Rost E-mail
Fot. Paweł RostFot. Paweł Rost

Mój pierwszy cyrk był lśniący, kolorowy i tak wielki, że zapierał dech. Pamiętam orkiestrę na podeście, akrobatów na linie, lwy, foki i… SŁONIE! Chodziły wkoło areny i trzymały się trąbami za ogony. 

W pociągu, którym wracałem z rodzicami do domu, zaczepiałem nieznajomych i opowiadałem z wypiekami na twarzy o tych słoniach. W nocy rozchorowałem się z podniecenia. To był pierwszy prawdziwy show w moim pięcioletnim życiu.

Zatrzymali się wczesnym rankiem na zakolu rzeki. Po południu byli gotowi do występów, a następnego dnia już ich nie było. Obdarty namiot, zardzewiałe ciężarówki, brudni i zmęczeni ludzie. W środku śmierdziało stęchlizną. Przyszło zaledwie kilka osób, głównie dziadkowe ze znudzonymi wnukami. Dzieciaki były bardziej zainteresowane przyczepami campingowymi i rupieciarnią na zapleczu niż tym co się działo na arenie. To był ostatni wędrowny cyrk jaki widziałem. Tamtego dnia, kilka lat temu, mogłem dotknąć świata, którego już nie ma.

Wędrowne cyrki, łańcuchowe karuzele i strzelnice z kwiatami z gąbki na kiju pozostawiły swój obraz w pamięci dzieciaków z XX wieku. Ich wspomnienie będzie wietrzało nam z głów przez lata. A kto dziś pamięta, że nie tak dawno mogliśmy wsiąść do samolotu popijając piwo i nie trzeba było przedtem zdejmować butów i prześwietlać bagażu? Jak szybko zapomnimy, że sprzedawca w osiedlowym sklepie nie zawsze obsługiwał nas z za plastikowej szyby? Bezrefleksyjnie wymieniamy pozornie nieistotne kawałki naszego świata na wysokie standardy bezpieczeństwa. Strasznie się robimy strachliwi i racjonalni w tych nowych czasach.

Historia cyrku Dzikiego Billy'ego (przekład Maciej Księżycki)

Operator wspina się na swój diabelski młyn jak indiański wojownik
A połykacz ognia leży w kałuży potu - ofiara fali gorąca
Z tyłu za namiotem pomocnik zaciska nogi na ostrzu połykacza mieczy
Miasteczko cyrkowe słychać w krótkofalówce

Wybieg rozciąga się jak wielki fałszywy świt
Grubaska, wielka mamuśka, Panienka Bimbo siedzi na swym krześle i ziewa
Człowiek-bestia leży w swej klatce i wącha popcorn
Podczas gdy karzeł liże swój palec i cierpi zniewagi Panienki Bimbo
Narodziło się cyrkowe miasteczko

Perkusista wybija „press roll”, baletnica robi salta na linie w tą i z powrotem
Przy błysku wystrzałów z armaty
Mars przemieszcza się szybko w namiocie, zgina się, nie uda mu się ten upadek
Och, Boże, uratuj tą ludzką kulę armatnią
Fruwający Zambini patrzą, jak Margarita wykonuje skręty szyi
Konferansjer namówił tłum, by liczyli razem: „95, 96, 97...”
W jego ręce wytarta walizka, on po cichu wymyka się z areny
Autostradę nawiedzają odgłosy karnawału
Tańczące na wietrze jak wielki duch w teatralnym makijażu
Jakiś mężczyzna w strasznie luźnych spodniach, samotna twarz, dziwaczny uśmiech
Ucieka do domu, do jakiegoś miasteczka w Ohio
Jezu, ześlij trochę dobrych kobiet, żeby uratowały twoich wszystkich klaunów

Chłopiec - dziecko cyrku - tańczy jak małpa na kolczastym drucie
Nagabywacz romansuje z narkomanką, ona złapała gumę w oponie
Słonie tańczą prawdziwe funky, a orkiestra gra jak pożar w dżungli
Miasteczko cyrkowe jest podłączone do prądu

Siłacz Sampson podnosi karła - małego Maciupkiego Tima - wysoko na swe ramiona, wysoko
I niesie go przez środek - obok dzieci, obok marynarzy, do swej słabo oświetlonej przyczepy
A diabelski młyn kręci się i kręci, jakby nigdy miał się nie zatrzymać

Szef cyrku nachyla się i szepcze do ucha małemu chłopcu „Hej, synek, chcesz spróbować być cyrkowcem?”
Wszyscy na pokład, nasz następny przystanek - Nebraska.

Odsłony: 832