„Born To Run” - pisane w czasach zarazy
Paweł Rost, Asbury Park (Fot. Kalina Rost)
To już trzeci tydzień. Dziś wieczór zmiana scenerii za oknem. Sypie śnieg i po woli przykrywa żółte forsycje i wielkie kwiaty magnolii.
Jak tak dalej pójdzie to jutro wróble przeproszą się z karmnikiem. Znowu będzie na co popatrzeć. Monotonia kolejnych dni zaciska się wokół i czuję jak powoli wzrasta we mnie agresja. Miejsce, które było ostoją zaczynam odbierać jak pułapkę, w której utknąłem. Wystarczyły trzy tygodnie i znów czuję się jak nastoletni gówniarz. Wtedy też z dnia na dzień gęstniało powietrze a we mnie buzował gniew. To samo poczucie osaczenia, niemocy jak w snach, kiedy płynę i nagle woda wokół gęstnieje tak, że nie mogę się już poruszać. Ostatkiem sił ciągnę ciało w mazi, aż utknę i nic nie pomoże wściekła szamotania do wyczerpania sił.
Przez całe życie zastanawiałem się czego symbolem jest ten sen. Co zapowiada albo do czego się odnosi. Byłem pewien, że tak się manifestuje moja niechęć do pływania i strach przed wodą, ale w tym śnie nie boję się jej. Walczę z nią dzielnie w szale gniewu. Więc nie o ten strach tu chodzi.
Przez ostatnie trzy tygodnie śnią mi się same normalne rzeczy, ale wokół mnie coś gęstnie i wraca tamten dziecinny gniew. Gniew przed brakiem wyboru. Tu nie chodzi o ucieczkę od codzienności, bo tak naprawdę nigdzie nie chcę stąd uciekać. Przecież tu jest wszystko co kocham. Czasami sama perspektywa wyboru wystarczy. Myślałem, że jestem już duży i wszystko zależy tylko ode mnie. To była przyjemna iluzja i tylko tamte sny śmiały mi się w twarz.
Urodzony by biec (tłumaczenie: Wojciech Mann, źródło: Gazeta Wyborcza)
Za dnia męczymy się na ulicach nieosiągalnego amerykańskiego marzenia
Nocą jedziemy wśród wspaniałych rezydencji w samobójczych maszynach
Wypuszczeni z klatek na drogę numer 9
Na chromowanych kołach, z wtryskiem paliwa, przekraczamy linie
To miasto wypruwa ci flaki
To pułapka, to wyrok śmierci
Musimy się wydostać, póki jesteśmy młodzi
bo włóczędzy tacy jak my urodziliśmy się, by uciekać
Wpuść mnie, Wendy, chcę być twoim przyjacielem
Chcę strzec twoich snów i marzeń
Obejmij nogami te aksamitne krawędzie
opasaj rękami moje motory
Razem możemy wyrwać się z tej pułapki
Będziemy pędzić do upadłego, nigdy nie zawrócimy
Czy pójdziesz ze mną po tej linie
bo jestem tylko zalęknionym i samotnym jeźdźcem
Ale muszę dowiedzieć się, jak to jest
Chcę wiedzieć, czy miłość jest dzika, chcę wiedzieć, czy miłość jest prawdziwa
Pod Pałacem Rozrywki supermocne maszyny z rykiem mkną bulwarem
Dziewczyny czeszą włosy, przeglądając się we wstecznych lusterkach
Chłopcy próbują wyglądać na twardzieli
Wesołe miasteczko wznosi się śmiało i wyniośle
Dzieciaki skulone we mgle na plaży
Chcę dziś wieczorem umrzeć z tobą na ulicach, Wendy
W niekończącym się pocałunku
Droga zapchana złamanymi herosami na trasie ostatniej szansy
Wszyscy dziś uciekają, ale nie ma gdzie się ukryć
Razem, Wendy, będziemy żyli w smutku
Będę cię kochał całym szaleństwem mojej duszy
Kiedyś, nie wiem kiedy, dotrzemy do miejsca
W którym chcemy być i będziemy spacerować w słońcu
Ale na razie tacy jak my urodziliśmy się, by uciekać