"BRUCE" - biografia Springsteena - fragment V. O trudnych relacjach z ojcem...
Zapraszamy do lektury piątego już fragmentu biografii Bruce'a Springsteena. W tym fragmencie możecie przeczytać o trudnych relacjach Bruce'a z ojcem. Autorem biografii jest Peter Ames Carlin. Licząca 560 stron książka ukaże się w kwietniu 2015 r., nakładem wydawnictwa IN ROCK.
Pewnego jesiennego wieczoru Adele nałożyła płaszcz i wspólnie z synem wybrała się do kafejki St. Rose, gdzie miał akurat zagrać kolejny koncert. Przed samymi drzwiami ucałowała go, a potem patrzyła, jak wchodzi do środka i wita się z kolegami. Równocześnie dostrzegła dzielnicowego nazwiskiem Lou Carotenuto, który akurat – w ramach obowiązków służbowych – stał nieopodal. Podeszła do niego i – według relacji pana Carotenuto – powiedziała: „Niech pan ma Bruce’a na oku, on będzie kiedyś sławny”. Policjant pomyślał: „Dzięki Bogu, że są takie matki. Tylko one jeszcze w nas wierzą”. Ale w końcu Adele pochodziła z rodu Zerillich, więc jej wiarę w Bruce’a automatycznie podzielały też siostry – Dora i Eda, które pewnego dnia wraz z grupą licealistów karnie ustawiły się w kolejce po bilety na specjalny występ The Castiles, uświetniający otwarcie nowego supermarketu sieci ShopRite. Ach, strasznie mi się to podobało – wspomina ciotka Dora. – I już wtedy Bruce był sławny. To znaczy dla nas…
Ale w uszach Douglasa Springsteena twórczość jego syna wciąż bardziej przypominała jazgot niż muzykę. Piszczące i dudniące zarazem dźwięki dobiegające z piętra napełniały go złymi przeczuciami – oto jego własny syn staczał się w tę samą pułapkę, w której wcześniej znalazł się Doug. A gdy już miał naprawdę dosyć, brał miotłę i kijem stukał w sufit. Z powodu sąsiadów – komentuje Ginny Springsteen. – Mieszkaliśmy w końcu w bliźniaku i za ścianą wszystko było słychać. Na szczęście dla Ginny, Adele, dla George’a Theissa i reszty sąsiadów oraz tych wszystkich, którzy znali Douga na tyle dobrze, że od czasu do czasu zaglądali do domu Springsteenów, by pozdrowić starego znajomego, relacje ojca z synem nie odbiegały od pokoleniowej normy. Nic nie wychodziło poza standard. Ojciec domagał się, żeby Bruce ściął włosy, a Bruce chciał, żeby były długie – mówi Ginny. Ale po chwili dodaje: – Może dla nas nie wyglądało to na duży problem, ale dla Bruce’a na pewno tak.
Doug nie rozumiał swojego syna. Oczywiście nie wiedział, jak ochronić go przed twardą (i szarą) rzeczywistością, która jego samego powitała kiedyś po opuszczeniu szkolnych murów i rozpoczęciu harówki w ogromnej fabryce dywanów Karagheusian. Być może rezygnacja z dalszej edukacji i związanie się z fabryką miały wówczas jakiś sens: w końcu lądował tam członek prawie każdej rodziny z Freehold. Wybuch drugiej wojny światowej położył kres tej „ścieżce kariery”, ale dwie dekady później Doug nadal nie miał pojęcia, którą ścieżką należy podążać. Freehold, niegdyś zamożne, przemysłowe przedmieście New Jersey, teraz traciło swą dotychczasową pozycję i znaczenie. Fabryka dywanów, zatrudniająca swego czasu ponad czterystu mieszkańców, przeniosła się w roku 1961 do Północnej Karoliny, gdzie siła robocza była znacznie tańsza. Inne działające we Freehold zakłady albo upadły, albo zmieniły lokalizacje. Ich śladem poszły pomniejsze sklepy, restauracje i salony samochodowe. Prostym robotnikom w rodzaju Douga pozostało co najwyżej zbieranie złomu. To była praktycznie śmierć miasta – mówi urodzony we Freehold historyk i dziennikarz, Kevin Coyne. Nieprzerwany, trzydziestodwuletni staż pracy jego dziadka w fabryce Karagheusian zakończył się… wypowiedzeniem i dwutygodniową odprawą. Bardzo źle się po tym czuliśmy. Mieliśmy poczucie niedotrzymanych obietnic i niedocenionej lojalności…
Douglas Springsteen spędzał więc noce i dni w towarzystwie swoich papierosów i kolejnych sześciopaków z piwem. Spoglądał na swojego coraz bardziej długowłosego i coraz modniej ubranego syna, wchodzącego do domu z nieodłączną gitarą, z pogodną, nieskażoną troskami buzią i wesoło podśpiewującego pod nosem „Hey Pop”. Taki widok był dla niego rozdrapywaniem świeżych ran. Pewnego razu, chcąc przygotować syna na zbliżającą się konfrontację z trudami codziennego życia, spiął się w sobie i poprosił go o zejście na dół. Muzyka i oklaski z ostatniego koncertu zdążyły już ucichnąć w uszach Bruce’a, on sam zaś, zacisnąwszy zęby, zszedł do kuchni, by wysłuchać „wykładu” ojca na temat tego „posranego, szarego życia”.
Przez wiele lat znajomi zastanawiali się, czy Doug rzucił się na syna z pięściami, czy zastosował bardziej wyrafinowaną, psychologiczną formę ataku. Nawet w relacjach osób o możliwie najlepszych intencjach przewijają się słowa „obelgi”, „bluzgi” czy „brutalność”. W ciągu kolejnych lat wszystkim jakoś umknął fakt, że gburowate zachowanie Douga było jedynie cienką zasłoną, za którą skrywał swoją udrękę. I choć sam wstydził się własnej słabości, za wszelką cenę chcąc uchronić Bruce’a od losu, jaki stał się jego udziałem, nigdy nie był w stanie nawiązać z nim sensownego kontaktu. Tak więc to nie ojcowskie „wykłady”, krytyczne uwagi czy okazjonalne (i ożywione) kłótnie najbardziej wryły się w Bruce’ową świadomość. To pustka wypełniająca oczy ojca, widoczna, gdy tylko wchodził do pokoju syna. Gdy chłopak spoglądał na ojca, próbując znaleźć w jego twarzy cokolwiek pozytywnego – ślad jakiegoś uczucia, dumy, miłości, uznania – dostrzegał jedynie pustkę.
Nie chodziło o to, że ojciec robił coś niewłaściwie – mówi Bruce. – On po prostu nie robił NIC. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego pozytywnego przekazu. To była ta jego straszna nieobecność. W powietrzu pojawiły się więc trwałe pęknięcia – od tamtego czasu jakby nic się nie zmieniło, a opary tytoniu i alkoholu wciąż oblepiały wspomnienia naszego bohatera. Gdyby jeszcze Bruce był wówczas świadom, że nagromadzone przy kuchennym stole cierpienie nie narodziło się za jego sprawą (ani też nie był w stanie go uśmierzyć)… Prawdę mówiąc, mój ojciec był fajnym gościem. Kochałem go. NAPRAWDĘ. Ale problemem było jego picie. Dzień w dzień, noc w noc. Cały sześciopak to jest jednak konkretna porcja. Nie wiem, czy to jego wycofanie wzięło się właśnie z tego, czy… Bruce przerywa, odwraca wzrok i spogląda za okno. A potem wzrusza ramionami. Napisałem o tym parę słów, nie wiem, ile z tego dociera do słuchaczy. Jest to sama esencja tej sytuacji…