„Promised Land” z płyty Darkness on The Edge of Town

Utw.: 28.03.2020 Paweł Rost E-mail
Nashville (Fot. Paweł Rost)Nashville (Fot. Paweł Rost)

Lubiłem przyglądać się jego pracy. Był prawdziwym mistrzem. Ludzie wychodzili od niego podnieceni ciekawą dyskusją, choć on mówił niewiele.

Podrzucał jakieś nazwisko albo tytuł i obserwował reakcje. Słuchał, zapamiętywał i łączył fakty. Potrafił wrócić do przerwanej rok wcześniej rozmowy zagadując znienacka: „pamiętam jak ostatnio mówiłeś o tym gościu z Kanady i chyba mam coś dla ciebie”. Wyciągał spod lady to, co czekało tam kilka miesięcy na tą właśnie chwilę, choć nikt poza nim nie zakładał, że ona kiedykolwiek nastąpi. W takich sytuacjach żadna cena nie była zbyt wysoka. Brał pieniądze z zakłopotaniem i szybko je chował do szuflady. Patrzył na radość i znowu słuchał, bo każda rozmowa mogła podsunąć mu pomysł dla kogoś innego. Był jak żywy algorytm spotify’aja. Lubię sobie myśleć, że oni obserwowali go tak, jak ja i ukradli mu ten patent.

Kiedy wszyscy z jego branży, czując co się święci, zmieniali kurs on zasłuchany w swoich klientów przegapił moment. Chyba nigdy nie zaakceptował tego co się stało. Dziś nie ma już kogo słuchać. Spędza większość czasu w samotności wykonując nikomu niepotrzebną pracę tylko po to, żeby móc przewrócić kolejną kartkę w kalendarzu. Kilka złych decyzji, żal za niepopełnione grzechy i długa, samotna nuda osłabiły go i oślepiły. Postarzał się i pogodził z tym, że dryfuje.

Nadal mnie do niego ciągnie. Pijemy piwo a on zaczyna snuć wizje o tym, że ta sama wichura, która zepchnęła go do rowu wdmuchnie go znowu na tory, że to wszystko się odwróci - jakoś... Niewykluczone, że kiedyś opieka społeczna opisze jego kartę: „niezaradny życiowo” ale to będzie największe kłamstwo jakie można o nim powiedzieć. On przecież tylko na chwilę stracił kontrolę. Kiedy go poznałem był najlepszy i pewnie myślał, że wszystko jest w jego rękach. Ja teraz myślę dokładnie tak samo.

Ziemia obiecana (Przekład: Marek Zgaiński)

Na drodze grzechotnika, gdzieś na pustyni Utah

Zbieram pieniądze bym do miasta wrócić mógł

Przejeżdżam przez Waynesboro

I mam włączone radio

Ot tak, by jakoś zleciał czas

Cały dzień zasuwam u ojca w warsztacie

Nocą po pustyni gonię autem zjawy

I już wkrótce, u ciebie się pojawię

Psy na Głównej Ulicy wyją

chyba wiedzą

Że gdybym swoje życie we własne ręce wziąć mógł

Nie byłbym chłopcem, ani mężczyzną, proszę pana

Poszedłbym tam gdzie ziemia obiecana

Robię co mogę by godnie żyć

Wstaję co rano, do pracy zbieram się

I ślepnę, krew mi stygnę i czuję się tak słaby

Że aż wybuchnąć pragnę, wyrwać się stad

Miasto rozerwać na strzępy,

Lecz gdzieś na dnie czai się ten ból by gdzie indziej być

Mieć kogoś, na nowo zacząć coś

Psy na Głównej Ulicy wyją

chyba wiedzą

Że gdybym swoje życie we własne ręce wziąć mógł

Nie byłbym chłopcem, ani mężczyzną, proszę pana

Poszedłbym tam gdzie ziemia obiecana

Z dna pustyni podnosi się pyłu chmura

Zabieram swoje rzeczy i prosto w burzę mknę

Wiat wiejący tu od wczoraj

Rozwieje wszystkie nadzieje i sny

Rozwieje sny czające się w twoim sercu

Rozwieje sny, do których nie chcesz przyznać się

Rozwieje kłamstwa trzymające cię na miejscu

Kłamstwa, przez które leżysz na dnie

Psy na Głównej Ulicy wyją

chyba wiedzą

Że gdybym swoje życie we własne ręce wziąć mógł

Nie byłbym chłopcem, ani mężczyzną, proszę pana

Poszedłbym tam gdzie ziemia obiecana

 

 

Odsłony: 630