Przedpremierowy odsłuch „Western Stars”!
Dzięki uprzejmości Sony Music Polska mogłem przedpremierowo posłuchać nowej płyty Bruce’a Springsteena - „Western Stars”. Jest dobrze, nawet bardzo dobrze!
Kiedy siadałem w wygodnym fotelu pokoju odsłuchowego nie byłem pewien jak zabrzmi ten materiał jako całość. Po trzech opublikowanych wcześniej utworach miałem w głowie więcej domysłów, niż pewności co na mnie czeka. Oczywiście spodziewałem się rozbudowanych smyczkowych aranżacji i wpadających w ucho melodii, bo zapowiadały to oficjalne komunikaty. Czułem jednak, że Springsteen mnie zaskoczy i nie pomyliłem się. Bruce po raz kolejny pokazał, że kiedy zabiera się do pracy bez zespołu jest nieprzewidywalny. Jaki zatem jest album „Western Stars”? Zaskakujący i zachwycający. Przynajmniej dla mnie.
We wcześniejszych solowych projektach Springsteen poruszał się raczej w mrocznych i depresyjnych klimatach. Tym razem jest zupełnie inaczej. Ten album jest jasny i pozytywny. Chyba nieprzypadkowo wybrano czerwiec na jego premierę. Rozleniwiający upał, ostre słońce, orzeźwiający chłód poranka i przyjemna wieczorna bryza po ciężkim dniu, to wszystko jest w tej muzyce i tworzy klimat płyty.
Po raz pierwszy dostajemy też od Springsteena album tak perfekcyjnie zaaranżowany i doskonali nagrany. W muzyce czuć przestrzeń i rozmach, przy jednoczesnej dbałości o detale. Subtelne partie pianina w drugim planie, ciekawe gitarowe wprawki, stonowane perkusjonalia nie giną w falach smyczków i instrumentów dętych, ale tworzą spójną całość. Wyrafinowaną mieszankę klasycznego popu, oldschool’owego country i hollywoodzkiej muzyki filmowej. Brzmi groźnie? Nie ma się czego bać w tej muzyce jest wrażliwość wczesnych nagrań Jimmiego Webba i Tima Hardina, melodyjność i countrowy klimat Glena Campbella, rozmach Burta Bacharacha i Gila Evansa, ale ostatecznie to w pełni springsteenowskie dzieło. Bruce Springsteen „przepuścił” tę wielką amerykańską tradycję przez własną wrażliwość i stworzył od początku. Jak zwykle po swojemu.
Mam jednak pewne obawy, czy to wydawnictwo przypadnie do gusty zagorzałym fanom E Street Band. Mogą się czuć nieco rozczarowani brakiem rockowej ekspresji czy soulowego ducha... Jestem jednak pewien, że dzięki tej płycie Springsteen zyska wielu zupełnie nowych fanów w Polsce.
Niestety nie miałem dostępu do tekstów podczas odsłuchu, a ponieważ robiłem notatki i chłonąłem klimat, sporo z opowieści mi umknęło. Nie będę się zatem w poniższym opisie odnosił do tekstów. Przyjdzie czas porozmawiać o tym kim są bohaterowie tej płyty, a na razie skupiłem się wyłącznie na pierwszych odczuciach.
Hitch Hikin’
Akustyczna gitara i mocny, ale melodyjny wokal Springsteena. Opowieść płynie trochę powoli, a w refrenie do gitary dołącza pianino. Nad wszystkim unosi się melodia wygrywana subtelnie przez smyczki. Klimat ascetyczny i zaskakująco pozytywny. Tak zaczyna się ta płyta.
The Wayfarer
Pierwszy utwór wprowadził mnie w dobry nastrój, a drugi zwalił z nóg. Na początek akustyczna gitara. Jej brzmienie nasuwa na myśl płytę Tunnel Of Love, ale wokal Springsteena zupełni inny – pierwsze zaskoczenie i zaraz potem kolejne - smyczki jakby obok melodii, fantastycznie zmieniają klimat utworu, a potem instrumenty dęte przejmują melodię i prowadząc ją subtelnie jakby w tle. Do instrumentów dołącza pianino i wyrazisty rytm. Całość zaskakująca i poruszająca zarazem. Jakiś jazzowy duch jest w tym utworze może, dlatego zakochałem się w nim po pierwszym odsłuchu, drugi odsłuch tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu.
Tuscon Train
Kiedy usłyszałem ten utwór po raz pierwszy rozwiały się moje obawy i nabrałem przekonania, że Western Star to będzie „moja płyta”. Słuchając go teraz poczułem to samo. Po takiej „trójce” na początku mogło być tylko lepiej.
Western Stars
Znowu akustyczna gitara a obok niej druga grająca w stylu slide. Gdzieś obok pianino i mocny bass. Opowieść snuje się subtelnie a w drugiej części smyczki budują napięcie. I znowu to skojarzenie z Tunnel Of Love. Wszystko kończy się mocno, a jak wisienka na torcie subtelny akcent pianina domyka całość.
Sleepy Joe’s Cafe
Do tego momentu płyta mi się podobał, ale od pierwszych dzięków tego utworu wszystko się zmieniło. Teraz jestem zachwycony. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie calypso wymieszanego z meksykańskim folkiem. Przepiękny taneczny numer z akordeonem w roli głównej. Kiedy w drugiej części utworu dochodzą dęciaki i organy mamy prawdziwy bal. Ten kawałek pasowałby na trasę Seeger Sessions.
Fast Drive (The Sturnman)
A po balu wyciszenie. Akustyczna gitara i pianino, perkusja i smyczki. Klimat trochę jak „Stolen Car” z The River. W drugiej części utworu dołącza pedal steel guitar i robi się countrowo. Pianino przybiera na sile i utwór rozwija się dość dramatycznie.
Chassin’ Wild Horses
Zaczyna się jak opowieść snuta w chłodnym zmierzchu, gdzieś na werandzie przed domem. Subtelne smyczki, gitara akustyczna i leniwa opowieść. Gdy dołącza pedal steel guitar utwór nabiera tempa, a bandżo w tle nadaje mu folkowego klimatu. Nad tym wszystkim górują smyczki ze swoją melodią, pod koniec nadając utworowi dramaturgii. Całość kończy piękny countrowy akcent.
Sundown
Tym razem rozpoczyna pianino w klimacie Billy Joela, ale melodię przytłacza rytm perkusji i klimat się zmienia. W tle ciekawie brzmiące ozdobniki na gitarze elektrycznej i niespodziewanie mocny chór, przez który musi się przebić główny wokal. W następnym refrenie do chóru dołączają dęciaki i Springsteen wokalnie „wyciska” wysokie tony, a potem zmiana klimatu i chórki wprowadzają nieco dansingowy nastrój. Na koniec jeszcze jedno mocne wejście głównego wokalu i utwór dość zaskakująco się urywa.
Somewhere North Of Nashville
Przepiękna muzyczna miniaturka. Niecałe dwie minuty opowieści przy gitarze akustycznej i dźwiękach pedal steel guitar w tle. Pianino dodaje utworowi uroku, a całość spinają delikatne smyczki.
Stones
Zaczyna się mocno, symfonicznie a potem główny wokal przejmuje opowieść z akompaniamentem pianina. Kiedy zacząłem myśleć, że to będzie jeden ze słabszych numerów, nagle całość zaczyna się jakby „bujać”. Pojawia się ciekawe solo na skrzypcach i mocna linia basu, która trochę mi przypomina „Tougher Than The Rest”. Natychmiast zmieniam zdanie i już mi się podoba.
There Goes My Miracle
Ten utwór jakoś od początku mi się nie spodobał i nie zmieniłem zdania. Co prawda melodia wpada w ucho, ale całość moim zdaniem odstaje od tej płyty. Oczywiście to tylko moja subiektywna ocena.
Hello Sunshine
Wybór tego utworu na pierwszy singiel to był strzał w dziesiątkę. On najlepiej oddaje charakter płyty, choć trochę odstaje od reszty przez countrową rytmiczność basu i perkusji. Zakochałem się w tym kawałku od początku i pozostaje mu wierny choć ma na płycie silna konkurencję.
Moonlight Motel
Na zakończenie płyty jak na zakończenie lata piękne, liryczne zamkniecie. Subtelne perkusjonalia w tle budują klimat, gitara akustyczna i wokal prowadzą melodię, a nad nimi pedal steel guitar i bas.
Koniec. Tyle zapamiętałem. To był tylko jeden odsłuch z kilkoma powtórkami wybranych utworów. Robiłem sobie notatki i starałem się wszystko zapamiętać ale emocje i ulotność pamięci mogła wszystko pomieszać, więc nie sugerujcie się tymi moimi wywodami tylko sięgajcie po tę płytę. Naprawdę warto!