Japońska wycieczka w Hamburgu

Kat.: Relacje Utw.: 28.06.2008 Krzysztof Marecki, fot: Blood Brothers © E-mail

Tak naprawdę wszystko zaczęło się bardzo dawno temu, czyli 13 grudnia 2007, gdy wracaliśmy z występu Bruce'a Springsteena i The E Street Band w Kolonii. Już wtedy zadecydowalimy, że zaliczymy fanklubowo koncert na letniej trasie, ale żeby aż tak.... Nie, czegoś takiego się chyba nikt nie spodziewał.

Wszystkie zdjęcia/All photos: Blood Brothers © www.springsteen.pl
Wszystkie zdjęcia/All photos: Blood Brothers © www.springsteen.pl

Przed zbiórką na peronie, spotkałem się z Jackiem Pelcem, naszym podróżnikiem-rekordzistą, w Hard Rock Cafe, gdzie na ścianach wiszą pamiątki związane z Bossem (m.in. skórzana kurtka Springsteena z trasy Born In The U.S.A.). Potem przenieśliśmy się do KFC w Złotych tarasach i tam dopadł mnie telefon od Darka Juśkiewicza, że razem z paczkami jest już na Centralnym. Po jesiennych problemach z wyprodukowaniem smyczy, tym razem udało się. Dzięki temu, że Darek załatwiał smycze i potrzebował mojej porady, wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić wszystkim niespodziankę, bo akurat w weekend, w którym był fanklubowy wyjazd, mieliśmy obaj urodziny.

Pomknąłem więc na dworzec. Na peronie spotkałem Mirkę Suwarską, ale za to Darek gdzieś zniknął. W międzyczasie zaczęli dołączać kolejni fanklubowicze: najedzony Jacek, Darek Burzyński z Dorotą, Ania Krętowska, Maciek Księżycki, Piotrek Piękoś i Mariusz Owczarek. Po jakimś czasie dołączył do nas Darek razem z Moniką Rudnik. Wsiedliśmy do pociągu TLK do Poznania. Z wrażenia nie że zauważyliśmy, że brakuje jednej osoby. Na szczęście Bartek Myśko w porę nas odnalazł i w komplecie pojechaliśmy do Poznania. 

Gdy pociąg ruszył pan konduktor, łudząco podobny do "pięknego Romana" - ojca szkolnych mundurków - dał nam "pierwsze ostrzeżenie" za stwarzanie konkurencji dla pobliskiego wagonu WARS, ale na tym jednym się skończyło. Jacek opowiadał nam wrażenia z przelotu samolotem z Rzeszowa do stolicy, a że w województwie podkarpackim miały się odbyć wybory uzupełniające do senatu, więc nietrudno się domyślić jakie miał towarzystwo. Dużo radości sprawiła nam przechodząca korytarzem pani, która poinformowała nas, że w WARS-ie jest "piffo i to nawet alkoholowe".

A pociąg chwilami wlókł się niemiłosiernie. Jak się okazało skrót TLK oznacza pociąg Tylko Ledwo Kroczący, więc na miejsce zbiórki dotarliśmy jako ostatni - z ponad godzinnym opóźnieniem. Ale za to z jakim efektem! Najpierw wszyscy uczestniczy wycieczki złożyli podpisy na chyba metrowej długości kartce z życzeniami dla Kali i Pawła, którą przywieźliśmy z Warszawy. Po wręczeniu "młodej parze" prezentu, czyli owej kartki i biletów na koncert, rozpoczęliśmy z Darkiem nasze urodziny. Był szampan i ciastka oraz największa niespodzianka dla wszystkich: czapeczki bejsbolówki z logo fanklubu z frontu i adresem naszej strony z tyłu.

I właśnie wtedy ktoś rzucił, że wyglądamy jak japońska wycieczka. I tak już zostało.

Podróż minęła szybko i bezpiecznie. No ale skoro Paweł, znany ostatnio jako Farciarz, załatwia BossBusa, to nikt nawet nie miał wątpliwości, że mogłoby być inaczej. Ruszyliśmy o północy, a koło 8:30 wyładowaliśmy się przed stadionem HSH Nordbank Arena. Poinstruowani przez Leszka Kozłowskiego pomknęliśmy do bramy południowo-zachodniej w kolejkę do PIT. Ponieważ kolejka liczyła już podobno ok. 100 osób zostaliśmy odesłani do bramki południowo-wschodniej. A tam...

Normalnie jak za starych dobrych czasów w PRL. Lista społeczna do kolejki. Znakowała nas Anna - nr 1. Przydały się nasze fanklubowi identyfikatory z imionami, bo dla Anny (rodowita Niemka) i pomagającego jej Belga, niektóre z polskich imion były zbyt dużym wyzwaniem. Kala otrzymała nr 66 w kolejce, Pablo 67, itd. Darkowi przypadł numer 102 i chwilowo Darek stał się "Rudym 102". 

Zaczęło się wielogodzinne oczekiwanie. Gdy niektórym z nas głód zaczął dawać się we znaki, poinstruowani przez Anię i Marka Biernackich, poszliśmy na śniadanko do fajnej knajpki PICNIC, którą prowadziły, jak to określił Marek, "dwie Niemki, jedna ze Szczecina, druga z Koszalina".

Niedługo po naszym powrocie odbyło się "pierwsze czytanie" numerków, czyli sprawdzanie listy obecności oraz wybór bramek, którymi będziemy wchodzili na koncert. Cała nasza grupa zajęła, bramkę po prawej stronie. Później zobaczyliśmy, że to wejście do strefy VIP. W sumie należało się nam, no nie? 

Po jakimś czasie poszedłem po pudło z koszulkami. Szybko założyliśmy tegoroczną edycję naszych koszulek i teraz faktycznie wyglądaliśmy jak prawdziwa japońska wycieczka: jednakowe koszulki, jednakowe czapeczki, fanklubowe smycze z identyfikatorami. Widać nas było z daleka.

Czas płynął, ludzi przybywało, i zaczął się robić bajzel – zaczęło nam wyglądać na to, że powtórzy się "nasz słowiański bałagan w niemieckim wydaniu", jakiego doświadczyliśmy w 2006 r. we Frankfurcie. Nie dość, że nic nie było wiadomo na temat opasek, kiedy i czy w ogóle będą je rozdawać, to bardzo szybko zaczęła rosnąć grupa chętnych, którzy chcieli się dostać do PIT na "wydrę", czyli bez numerków i bez kolejki.

Ale postanowiliśmy, że nie ustąpimy, podobnie jak pozostali fani z międzynarodowej grupy koczującej pod bramą od samego rana. W międzyczasie rozpoczęliśmy naszą akcję promocyjną, rozdając fanklubowe smycze z adresem naszej strony. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, że takie fajne smycze dostają od nas gratisowo. Radości było wiele, bo smycze projektowane przez Markosa wyszły bardzo fajnie. 

Koło 16, gdy do otwarcia bram została godzina, ustawiliśmy się w bardziej zwartych kolejkach i czekaliśmy na otwarcie bram HSH Nordbank Arena. Ponieważ już było wiadomo, że tym razem nie dostaniemy opasek uprawniających do wejścia do PIT, towarzystwo bez numerków, które przyszło pod bramę wczesnym popołudniem, znów podjęło próby przeniknięcia bliżej bramek, ale nie ustępowaliśmy. Jasnym stało się jednak, że to, czy znajdziemy się w PIT, czy nie, będzie zależało od naszych łokci i szybkich nóg – a od bramek do PITu przed sceną był do przebiegnięcia dystans porównywalny z pełnym okrążeniem 400 metrowej bieżni.

W końcu przyszedł ochroniarz (całkiem sympatyczny facet, ale nie znał innego języka niż niemiecki), otworzył bramkę i powiedział, że mamy poczekać... No to grzecznie czekamy. Otwarto kolejne trzy wejścia, w bramkach do przeszukania i kontroli biletów pojawili się kolejni ochroniarze, a my dalej czekamy na sygnał do startu. Nasz ochroniarz "zaprzyjaźniony" dzięki fanklubowej smyczy, powiedział, że po przejściu bramek mamy iść w prawo na dół, a potem pod scenę.

Mijał czas. i nagle... Go!!!

Ruszyliśmy biegiem do pierwszej bramki [niektórzy cwanie pobiegli do drugiej i szybko okazało się, że lepiej na tym wyszli – dop. Markos]. Szybko znalazłem się przed bramką, a tam... korek! Masywny "bramkarz" czesał równie masywnego Darka Juśkiewicza i jego masywny plecak. Kilka kartonów Tymbarków poleciało do kosza. Po dłuższej chwili, gdy ludzie z innych bramek uzyskiwali nad nami widoczną przewagę - zupełnie jak Kubica nad Heidfeldem - my wciąż staliśmy ściśnięci przed bramką. Wreszcie Darek został przepuszczony potem my i ... sprint do PITu.

Na szczęście wszyscy, którzy sobie to zaplanowali, znaleźli się pod sceną. Nawet Ci, którzy mieli bilety na trybuny! Zajęliśmy głównie środek, choć Monika z Darkiem zajęli miejsca na samym skraju sceny, pod telebimem. Sylwia Księgowa i Mariusz Owczarek byli trochę bliżej środka, ale jednak dość daleko od naszych głównych sił na środku sceny. Paweł Farciarz z Kalą tuż koło Anny (nr 1 z kolejki) mają scenę w zasięgu ręki. Za nimi Ola Nowak, Ela Giedyk, Kasia i Zbyszek Zygmuntowscy, a za nimi Ja. [Całkiem blisko grupy o której pisze Krzysiek, była jeszcze większa paczka fanklubowiczów, ale wymienianie wszystkich z naszej grupy zajęłoby zbyt wiele miejsca – dop. Markos]

Oczekiwanie urozmaicił nam "osobisty" z obsługi Bossa przyszedł i poprosił, żeby podtrzymywać Bruce'a, gdy ten usiądzie na skraju sceny i oprze się plecami na naszych rękach. [Prosił, też abyśmy pchnęli go, gdy będzie chciał wstać. Wszyscy powiedzieli, że nie będzie problemów. Oczywiście, w czasie koncertu gdy Boss usiadł, nikt nie chciał go puścić, gdy chciał wstać. I choć Boss trochę się nagimnastykował nim uwolnił się z naszych rąk, uśmiech nie schodził z jego twarzy – dop. Markos]

I znowu oczekiwanie. W sumie przed sceną spędziliśmy blisko trzy godziny. Czas uprzykrzali niestety palacze, choć byli chyba mniej dokuczliwi niż w zamkniętej haki w Kolonii. Inna sprawa, że mocno zadaszony stadion w Hamburgu wcale nie zapewniał nam zbyt dużo świeżego powierza.

 Ok. 19:20 rozległy się oklaski i gwizdy, to "techniczni" wspinali się jak małpki po drabinkach na rampy z reflektorami. Znak, że wkrótce koncert. Wreszcie o 19:45 słychać "Man on the Flying Trapeze" z katarynki. Zaczyna się koncert! Nim E Street Band pojawił się na scenie, fani którzy wcześniej widzieli nasze "urodzinowe" kartki z życzeniami dla Nilsa zaintonowali:

Happy Birthday to you,
Happy Birthday dear Nils,
Happy Bitrhday to you!

Przy okazji specjalne podziękowania dla żony Mariusza Owczarka, która na naszą prośbę, tak na wszelki wypadek, sprawdziła w Internecie datę urodzin Nilsa. Choć znaliśmy ją od dawna, to woleliśmy jeszcze raz się upewnić.

E Street Band jakby nie słysząc chóru pod sceną szybko wystartował z "Out In The Street", więc życzenia zniknęły w rockowym tumulcie. Ku naszej wielkiej radości Nils, za każdym razem, gdy unosiliśmy w górę nasze kartki z urodzinowymi życzeniami, uśmiechał się i pozdrawiał nas, klaskał w naszą stronę i kłaniał się.

Dalej też było ostro i rockowo, czyli "Radio Nowhere", "Prove It All Night" oraz "The Promised Land". Później maleńka przerwa na złapanie oddechu, podczas której Boss zbierał od fanów kartki z propozycjami na "koncert życzeń".

No i zaczęło się...

Jako pierwsze z życzeń "Spirit in the Night". Potem kolejna kartka i "Something in the Night". Po tym utworze niespodzianka, fani znów śpiewają "Happy Birthday" dla Nilsa, w górze pojawiają się przygotowane przez Wodza (Dzięki Ci za to Markos) kartki, co zostało pokazane na telebimach. Nils kolejny raz wzruszony i ucieszony. Potem Boss pokazuje kartkę z napisem "Sing ... Stevie Sing". a na drugiej stronie tytuł. Ale jaki! "Held Up Without The Gun"! Po raz pierwszy od 1980 roku i po raz drugi na żywo... Mamy więc "swoją" premierę na tej trasie!!! Ale dali po garach. Kto był ten wie :)

 Przed "Gypsy Biker", Nils gestami,udając motocyklistę, pokazał Maxowi i Charliemu Giordiano co będzie grane. Później, w bombowym "Because the Night", Jubilat zagrał nieziemską solówkę. [Z koncertu na koncert Nils rozbudowuje i upiększa ją coraz bardziej, choć już w Kolonii myśleliśmy, że usłyszeliśmy "ósmy cud świata". Słów brak by opisać ten popis Nilsa! – dop. Markos]

Po kilku kawałkach zgodnych z setlistą znowu zaczął się koncert życzeń: "Sherry Darling", "I'll Work for Your Love" (na prośbę jakichś nowożeńców). Następny kawałek też był na życzenie, a do tego była to premiera na trasie! Boss zaprezentował kartkę z dużym czerwonym sercem, które poprzedzało jedno słowo: HUNGRY. Bruce wziął ją od dziewczyny, którą jak sam to powiedział, widzi już kolejny raz pod sceną. A że dziewczyna miała sympatyczną buzię, to Boss podszedł do niej i zapytał się jej, jak ma na imię. Tą dziewczyną była Anna (numer 1 z porannej kolejki przed bramą). W czasie gdy Boss demonstrował kartkę Anny, jeden ze stojących w PIT fanów (chłopak z Niemiec) podniósł kartonik z napisem: "Wolfgang Nein Danke!" My tę kartkę widzieliśmy już kilka godzin wcześniej pod bramą stadionu, gdy czekaliśmy w kolejce na otwarci bram.

Boss wziął gitarę i tłumacząc, że zespół nie grał tego tak dawno i że pewnie zapomnieli jak leci ten numer, zaczął grać sam. Nikt ze zgromadzonych na stadionie fanów nie miał wątpliwości, co trzeba robić. Zupełnie tak jak na albumie "Live 1975-85" całą pierwszą zwrotkę i refren śpiewaliśmy sami. Tyle że zaśpiewaliśmy nieporównanie głośniej niż fani na tej słynnej płycie! Zespół włączył się dopiero przy drugiej zwrotce, nawet Charlie, który przecież nigdy wcześniej nie grał tego utworu.

Po "Hungry Heart" kolejna spełniona prośba, czyli "Incident on 57th Street". Kurdę, wymiękłem. Uwielbiam ten utwór od koncertu w Wiedniu z 2003, gdzie usłyszałem go po raz pierwszy na żywo. To po tym właśnie koncercie zadecydowaliśmy o powstaniu naszego fanklubu. Fenomenalnie zagrał w tym kawałku Garry na swoim bezprogowym basie. Tego nie da się opowiedzieć! Kto tego nie usłyszał, ma czego żałować.

[A trzeba było jeszcze przy tym widzieć Garry'ego, który ot tak skromniutko stał sobie w głębi sceny i lekko zamyślony przebierał palcami po strunach, a z głośników płynęła prawdziwa basowa poezja… Dla odmiany Bruce zagrał w tym utworze fenomenalną, przepełnioną ogromnymi emocjami i niezwykłą dramaturgią solówkę. To było takie solo, przy którym ciarki słuchaczom przechodzą po plecach, włosy stają dęba, oczy robią się mokre i człowiek po prostu zapomina o oddychaniu. W pewnej chwili, gdy jak zahipnotyzowany patrzyłem na Bossa, zobaczyłem na jego twarzy niesamowite cierpienie i ból, a przejmujące dźwięki gitary spowodowały, że natychmiast pomyślałem o Dannym Federici i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Boss też wtedy myślał o Dannym… – dop. Markos]

Potem przyszła pora na przedbisowe standardy, czyli "The Rusing", "Last To Die", "Long Walk Home" i klasyczne już zakończenie głównej części koncertu, czyli "Badlands". Wszystkie te kawałki chóralnie odśpiewane przez cały stadion. Oj ale się działo!!!

 

Po króciutkiej przerwie zaczynają się bisy. I ... ciche życzenie Prezesa Markosa zostało spełnione. Cały stadion szaleje przy "Seven Nights to Rock". Następnie, bez chwili przerwy rozpoczyna się "Rosalita", a po niej jednym ciągiem "Born To Run", "Dancing In The Dark" i na zakończenie "American Land". Podczas tej finałowej piosenki, w pewnym momencie Nils zaczął jedną ręką grać na akordeonie Charliego, który w tym samym czasie uderzał w struny gitary Nilsa.

 

No i koncert się skończył, oczywiście każdy z nas uważał, że za szybko. Przed dłuższą chwilę jeszcze czekaliśmy na dodatkowy bis, ale niestety na stadionie zapaliły się światła, a na scenie pojawiła się ekipa, która rozpoczęła demontaż sprzętu - oczywisty i definitywny znak, że to koniec. Cóż robić? Wychodzimy. Nim poszliśmy do autokaru, przystanęliśmy na trochę przy punktach sprzedających piwo, soki i wodę mineralną. 3-4 euro za kubek, ale i tak bardzo smakowało.

Po drodze do bossbusa co chwila nad naszą głową przelatywały ogromne samoloty podchodzące do lądowania na pobliskim lotnisku. My w wielkim tłumie, spokojnie i powoli idziemy. Rozgorączkowani, z wypiekami na twarzy wymieniamy się spostrzeżeniami. Na nowo przeżywamy różne chwile koncertu. Przed odjazdem zrobiliśmy sobie jeszcze grupowe zdjęcie z urodzinowymi kartkami dla Nilsa. W końcu, koło północy ruszyliśmy do domu...

 W niedzielę rano dojechaliśmy do Poznania. Stanęliśmy blisko miejsca, z którego w piątek o północy wyruszyliśmy w naszą magiczną podróż. Rozdzieliliśmy koszulki i smycze i przyszedł czas pożegnań. Część z nas udała się na dworzec i w dalszą drogę do domu.

Ale oczywiście nie ma tak dobrze. Pociąg hotelowy z Amsterdamu do Warszawy ma na razie 120 minut opóźnienia (więc powinien zaraz wjechać). Niestety. Zwiększył opóźnienie do 180, a potem do 220 minut. Kurczę. Fatum jakieś, czy co? Idziemy do kasy kupić bilety na EuroCity Berlin - Warszawa. Mariusz kupił bilet na TLK a my chcemy być wcześniej w domu.

Podczas kupowania biletów, gdy kasjerka już wydrukowała wszystkie bilety, Bartek zobaczył, że nasz EC ma opóźnienie już 50 minut, więc dojedziemy na miejsce w tym samym czasie co TLK. No trudno. W takim wypadku nie ma co kombinować. Jedziemy taniej. Ale... Żeby nie było zbyt różowo, sześć osób jedzie w wagonie 11, Mariusz w wagonie 8, a kolejne sześć osób w wagonie 6. W tłoku, ale tym razem punktualnie dojechaliśmy do domu.

Czekam na kolejny koncert. I wspólny wyjazd z TAKĄ ekipą. 

Wszystkie zdjęcia/All photos: Blood Brothers © www.springsteen.pl

Odsłony: 5373