Facet z gitarą (Playboy, luty 2018)
Bruce Springsteen na scenie Walter Kerr Theatre. Fot: Rob DeMartin
W lutowym numerze magazynu Playboy ukazał się artykuł przybliżający polskim czytelnikom sylwetkę Bruce'a Springsteena. Za zgodą redakcji przedstawiamy Wam ten tekst.
Bruce Springsteen. Nie handluje swoim wizerunkiem. Nie flirtuje z prasą brukową. Za to od ponad czterdziestu lat ma status ikony popkultury i najbardziej wpływowego amerykańskiego muzyka.
Kiedy 12 października 2017 roku Bruce Springsteen obejmował rezydencję w nowojorskim Walter Kerr Theatre, nikt nie wiedział, czego po występach muzyka się spodziewać. Czy będą to klasyczne akustyczne sety? Czy będzie zapraszał gości i grał swoje największe przeboje? Już po pierwszym występie okazało się, że Boss postawił na program, którego nikt się nie spodziewał - niezwykle zmysłową, autobiograficzną spowiedź, przeplataną wybranymi przez niego piosenkami. „Większość swojego życia spędziłem, mierząc odległość między amerykańskim snem a amerykańską rzeczywistością” - zwykł powtarzać w wywiadach. Dziś odsłuchanie płyty Springsteen on Broadway (i obejrzenie koncertu zrealizowanego dla Netflixa) pokazuje, jak idealnie udało mu się nie tylko zrozumieć sedno amerykańskiego snu, ale pokazać, jak zwyczajny facet z przedmieść po- trafił zamienić szarość w marzenia. Bo w historii amerykańskiej rozrywkowej muzyki trudno znaleźć drugi taki przypadek jak on.
Nie dość, że na płytach w zasadzie od początku kariery działa pod prąd trendom, to jeszcze całe życie zachowuje się tak, jakby nie był gwiazdą rocka. Nigdy nie demolował hoteli, nie wdawał się w spektakularne romanse (poza jednym, kiedy rozwodził się z pierwszą żoną, początkującą aktorką, by finalnie pobrać się z obecną Patti Scialfa, która wówczas nie była żadną gwiazdą, a początkującą wokalistką pochodzącą z równie małego miasta jak Boss), nie uzależnił się od alkoholu, narkotyków, hazardu, seksu czy czego tam można. Więcej, będąc na samym szczycie, uznał, że mieszkanie w Los Angeles jest nie dla niego i wraz z rodziną wyprowadził się... do miasteczka, z którego pochodzi. Tam ponoć do dziś chodzi do miejscowej siłowni i można spotkać go w parku. Bez ochrony. Zresztą ze swojego powrotu na przedmieścia pięknie nabija się w jednym z monologów na płycie: „Oto ja, pan urodzony, by gnać, pan droga pierdolonego grzmotu, moim przeznaczeniem miała być droga, a dom w New Jersey to śmiertelna pułapka (...). Posłuchajcie tekstów, które napisałem, w moich żyłach pulsuje gorączka białej linii... zabiorę swoją ukochaną i ucieknę z tego miasta. Dziś mieszkam dziesięć minut od rodzinnego domu”.
Jedyne, co w jego życiu się liczy, to muzyka. Od swojego debiutu, czyli 1973 roku bezustannie nad nią pracuje. Wielu biografów podkreśla, iż pracoholizm Springsteena (jego jedyny prawdziwy -izm) wynika z faktu, że Bruce był prostym chłopakiem z przedmieść. Nie miał wykształcenia, nie ukończył w sumie żadnych ważnych szkół. Cudem skończył liceum, ale na rozdanie świadectw nie poszedł. Mając świadomość braków edukacji, Springsteen uczył się po swojemu - w trasie z zespołem, w barach i podczas podróży po Stanach. To wtedy zaczął czytać książki, poznawać poezję i kształcić własny język, który potem sprawi, że będzie pisał jedne z najlepszych tekstów w historii rocka.
Zapewne to waśnie szkoła życia umożliwiła mu płynną transformację z tego, który opowiada w- piosenkach o innych, w pierwszoosobowego narratora snującego opowieść o sobie. Nawet jeśli pożyczał historie od innych. To w końcu małżeństwo siostry Bruce’a posłużyło za wzór do opowieści w The River. Oto pewien młody chłopak robi dziecko szkolnej miłości. Ich życie miało wyglądać inaczej, ale recesja, ciąża, dom i trwanie... „Wszystko, co wydawało się ważne, rozpłynęło się w powietrzu. Ja udaję, że o niczym nie pamiętam, ona udaje, że na niczym jej nie zależy...” Ta piosenka boli. Rozrywa serce i rozdrapuje rany. Nic zatem dziwnego, że gdy siostra Bossa usłyszała ją pierwszy raz podczas koncertu, najpierw chciała zapaść się ze wstydu pod ziemię, a potem płakała. Długo płakała. Nie obraziła się na brata. Podobnie jak większość Amerykanów poczuła, że ta piosenka pokazuje prawdziwe życie, wyśpiewane przez chłopaka, który wygląda i zachowuje się jak przeciętny facet.
Dziękujemy autorowi i redakcji Playboy Polska za zgodę na udostępnienie artykułu.
Zobacz też: