Spend your life waiting for a moment that… finally come – Bruce Springsteen & The E Street Band, Chicago 9 i 11 sierpnia 2023

Utw.: 18.08.2025
Bruce Springsteen & The E Street Band, Chicago 11 sierpnia 2023 r. (fot. Michał Kosiba)Bruce Springsteen & The E Street Band, Chicago 11 sierpnia 2023 r. (fot. Michał Kosiba)

Od zawsze szczególnie fascynowała mnie Ameryka. Pamiętam, jak kiedyś przeczytałem, że Bruce Springsteen i Tom Petty to dwójka artystów, którzy najlepiej oddają jej ducha. I o ile bardzo lubiłem Petty’ego, tak Springsteen funkcjonował w mojej świadomości wyłącznie jako słynne nazwisko. Miałem wrażenie, że jego twórczość to nie moja bajka. Wszystko zmieniło się jednak w 2019 roku, gdy trafiłem w Trójce na „Hello Sunshine” - akustyczny, lekko zahaczający o country utwór. A cóż jest bardziej amerykańskiego niż muzyka country? Stwierdziłem więc, że może warto dać Springsteenowi szansę...

Zamówiłem więc zawierającą „Hello Sunshine” płytę „Western Stars”, ale również ikoniczną „Born In The U.S.A”. Po chwili zastanawiałem się, czemu szansę twórczości Springsteena dałem tak późno. Amerykański klimat wręcz kipiał z tych nagrań. Niedługo później na mojej półce pojawiły się kolejne płyty, a Bruce dołączył do grona ulubionych wykonawców. Naturalną zaczęła być myśl o koncercie. Środek pandemii nie dawał jednak perspektyw na powrót tras koncertowych, a szansę, że taka zahaczy o nasz kraj i tak były znikome. Poważnie obawiałem się, że mogę nigdy nie zobaczyć Bruce’a na żywo.

Kiedy w końcu zapowiedziano trasę na 2023 rok, rozważałem wyjazd do któregoś z europejskich miast, lecz finalnie zrezygnowałem z tej możliwości. Gdy jednak termin mojego planowanego pobytu w Chicago udało się zgrać z ogłoszonymi tam dwoma koncertami E Street Band, bez dłuższego zastanowienia kupiłem bilety na oba wieczory. Marzyłem o tym, by zobaczyć Bruce’a na żywo. Nigdy nie pomyślałem jednak, że mogłoby to się stać w Ameryce. To było dla mnie czymś, co wykraczało poza sferę marzeń.

W końcu nadszedł 9 sierpnia i wreszcie miałem okazję posłuchać na żywo Bruce’a i E Street Band. Koncert zaczął się bardzo szczególnie, bo od „No Surrender” i moich ulubionych wersów autorstwa Springsteena: „We learned more from a three-minute record / Than we ever learned in school”. Po nim zabrzmiały nowe utwory – „Ghost” oraz „Letter To You”, potwierdzające, że Bruce wciąż jest w znakomitej formie twórczej, ale i starsze – „Prove It All Night”, „The Promised Land” czy „Out In The Street”.

Całościowo koncert nie był idealny: na początku Bruce nie prezentował najlepszej formy wokalnej (co na szczęście poprawiało się wraz z upływem czasu), publiczność miała piknikowy nastrój (To niestety taki amerykański standard — przyp. Markos), a sam stadion cechował się fatalną akustyką. Wszystko to jednak nie miało dla mnie większego znaczenia. Najważniejsza była świadomość chwili i doświadczenia kwintesencji amerykańskiej kultury.

To co było znaczące to fakt, że podczas trasy w 2023 roku zniknęły spontanicznie zmieniane setlisty. W zamian każdego wieczoru publiczność otrzymała przemyślaną opowieść o podążaniu za marzeniami, o przemijaniu i rozliczeniach z przeszłością. Gdy patrzę na koncerty z 2023 roku, widzę je jako skupione wokół dwóch albumów. Z jednej strony — „Letter to You”, z takimi utworami jak „Last Man Standing” czy „I’ll See You In My Dreams”, będącymi próbą zmierzenia się z upływającym czasem. Z drugiej — utwory z „Born to Run”, jednej z pierwszych płyt Springsteena, opowiadającej o młodości, marzeniach i doświadczeniach, które kształtują całe późniejsze życie.

Można nawet powiedzieć, że Bruce z perspektywy „Letter to You” spogląda na siebie z czasów „Born to Run”. Symboliczne było zagranie obok siebie „Last Man Standing” i „Backstreets” — najpierw wspomnienie przyjaciela, który odszedł, potem cofnięcie się do początków tej przyjaźni: gwałtownych przeżyć, emocji, ale i nieporozumień.

Koncerty z 2023 roku to jednak nie tylko piosenki z dwóch wspomnianych płyt. To także inne kompozycje, na które bardzo czekałem — m.in. „Badlands” z symbolicznymi dla mnie wersami: „Talk about a dream / Try to make it real (…) Spend your life waiting / For a moment that just don't come”, wobec których — będąc na koncercie — mogłem sobie powiedzieć: tym razem jednak come.

To również kończąca podstawową część wieczoru „Thunder Road”. Każdej piosenki mogło dla mnie nie być — ale „Thunder Road” musiała zabrzmieć. Przez dłuższy czas byłem o to spokojny, ale jej brak na ostatnich koncertach w Europie mnie zaniepokoił. Kiedy jednak po zakończonym „Badlands” zobaczyłem, że Bruce idzie po harmonijkę — odetchnąłem z wielką ulgą. Co ciekawe, „Thunder Road” nie było na zaplanowanej setliście, a jej pojawienie się było efektem spontanicznej zmiany planów.

Gdy wybrzmiały słowa „We pulling out of here to win” i następujące po nich saksofonowe solo, miałem poczucie, że punkt kulminacyjny koncertu już za mną. Nic bardziej mylnego. Tradycją na koncertach Bruce’a jest włączanie lamp na stadionie podczas bisów. Na Wrigley Field technicy zrobili to idealnie równo z początkiem „Born to Run” — miało się wrażenie, jakby jeden gitarowy akord rozproszył cały mrok, zamieniając go w jaskrawy dzień. To wciąż najbardziej niezwykły moment, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem na koncercie.

Bardzo cenne z perspektywy fanowskiej było, gdy jako kolejne zabrzmiało „Rosalita (Come Out Tonight)” – to utwór ostatnimi czasy nie do usłyszenia na koncertach w Europie. Dalsza część bisów to natomiast energetyczne „Glory Days” oraz przebojowe „Dancing In the Dark”. Przez długi czas, myślałem, że każdy utwór prędzej czy później osłuchuje się i traci pierwotny blask. Jednak kilkaset (jeśli nie kilka tysięcy) przesłuchań później „Dancing In the Dark” zdaje się przeczyć tej tezie. Dla mnie ma on cały czas taki sam urok i blask jak w 2019, gdy usłyszałem go po raz pierwszy. Jeszcze „Tenth Avenue Freeze-Out” oraz „The Last Man Standing” i pierwszy wieczór na Wrigley Field dobiegł końca.

Koncert z 11 sierpnia cechował się jedynie drobnymi zmianami, ale całościowo okazał się lepszym. Jako pierwsze tym razem zabrzmiało „Night” dołączając do bogatej reprezentacji albumu „Born to Run”. Pojawiło się również nieobecne pierwszego wieczoru „Candy’s Room” oraz coverowe, ale robiące niezwykłe wrażenie na żywo, „Trapped”.

Również i publiczność wydawała się bardziej zaangażowana. Kiedy w trakcie „Glory Days” wyjątkowo głośno było słychać fanów śpiewających otwierające utwór słowa „I had a friend who was a big baseball player" miałem poczucie, że dla otaczających mnie wówczas osób to coś więcej niż wersy słynnej piosenki. To opowieść, z którą się utożsamiają — rzecz będąca odbiciem ich własnego życiorysu. Nie sądzę, żebym mógł tego doświadczyć na jakimkolwiek z koncertów Bruce’a w Europie. To chyba był najbardziej „amerykański” moment ze wszystkich.

Wychodząc po dwóch wieczorach na Wrigley Field miałem poczucie, że właśnie przeżyłem coś, co jeszcze nie tak dawno wydawało się mi niezwykle odległe. A niewiele brakowało. Następne na trasie koncerty w Filadelfii zostały odwołane z uwagi na chorobę Bruce’a. I choć potem E Street Band wrócił na kilka występów, to finalnie pozostała część trasy po Stanach w 2023 została przeniesiona na 2024 rok. Okazało się, że niecały tydzień dzielił mnie od tego, żeby moje największe muzyczne marzenie się nigdy nie spełniło…

UWAGA!
Druga część wspomnień Michała już za kilka dni...

Chicago 9 sierpnia 2023 roku.

Chicago 11 sierpnia 2023 roku.